Moje wywiady:
O tym, jakich metod najlepiej używać do nauki języka angielskiego i dlaczego na zajęcia warto przyprowadzać już przedszkolaki rozmawiałam z Mają Mierzwińską, założycielką Szkoły Językowej „Bee”.
„Daję słowo! Joanna Zduńczyk”: Od jak dawna istnieje „Bee”?
Maja Mierzwińska, Szkoła Językowa BEE: Od kilku ładnych lat, teraz mija chyba czwarty rok działalności szkółki. Czas tak szybko leci… Wydaje mi się, że to przed chwilą startowałyśmy z tym miejscem, a działamy przecież już kilka lat.
D.S.! J.Z.: Ale oprócz szkoły języka angielskiego prowadzicie też dwujęzyczne przedszkole. Co właściwie było pierwsze?
M.M.: Tak, prowadzimy też przedszkole, na które pomysł narodził się właściwie jednocześnie z wizją powstania szkółki. Ze względu na to, że przedszkole prowadzi osoba, z którą jestem w bardzo bliskich relacjach, przyjaźnimy się, to w czasie naszych rozmów okazało się, że akurat obie chcemy zacząć coś swojego. Ja uczę angielskiego, a pani Hania – właścicielka przedszkola, ma ogromne doświadczenie w pracy z małymi dziećmi, więc… połączyłyśmy siły.
D.S.! J.Z.: I macie wspólną przestrzeń do działania. Mam tutaj na myśli też taką fizyczną, namacalną przestrzeń.
M.M.: Tak. Znajdujemy się w Tczewie, w budynku przy ulicy Jagiełły 15. Tutaj dysponujemy przestrzenią, która daje nam możliwość prowadzenia i szkółki, i przedszkola. Od rana do godzin popołudniowych działamy w przedszkolu, a późnym popołudniem i wieczorem na pełnych obrotach [uśmiech] pracuje szkoła językowa. Sale są duże, przestronne i dobrze wyposażone. Mi osobiście bardzo dobrze prowadzi się zajęcia z angielskiego między innymi właśnie ze względu na to zaplecze też przedszkolne.
D.S.! J.Z.: Czyli pomoce dydaktyczne, wszystko to, co widzę, siedząc tutaj teraz z Tobą, Maju, świetnie uzupełnia Wasze obie działalności.
M.M.: Tak, dokładnie. I połączenie tych dwóch inicjatyw daje też inne korzyści.
D.S.! J.Z.: Na przykład?
M.M.: Mi pozwoliło oswoić się z małymi dziećmi [szeroki uśmiech]. Kiedyś niekoniecznie lubiłam pracę z maluchami, wolałam uczyć starszych, najchętniej młodzież, a bliskość przedszkola i to, że uczę też te maluchy sprawiło, że lepiej je poznałam i teraz to są moi ulubieni uczniowie!
D.S.! J.Z.: Co jest wyróżnikiem Waszego przedszkola?
M.M.: Myślę, że prowadzenie czegoś, co nazywamy English Assistance.
D.S.! J.Z.: Na czym to polega?
M.M.: Jestem z dziećmi, towarzyszę im w codziennych czynnościach, komunikując się z nimi w języku angielskim. I te dzieci już doskonale wiedzą, że jak chcą porozmawiać ze mną, to muszą próbować właśnie w tym języku. Szybko się do tego przyzwyczaiły i świetnie im to wychodzi.
D.S.! J.Z.: I to jest pewnie główny element DWUJĘZYCZNEGO przedszkola?
M.M.: Tak i chyba najważniejszy. Bo zajęcia z angielskiego prowadzimy codziennie, bawimy się i poprzez zabawę uczymy tego języka, ale to, że ja i druga Maja, moja wspólniczka, tam jesteśmy i sprawiamy, że angielski otacza te dzieci w codzienności, to jest najważniejszy element. Później pozwala to dzieciom komunikować się bez barier.
D.S.! J.Z.: Wspomniałaś o drugiej Mai… Teraz rozumiem, skąd nazwa Waszej szkółki! Nie mogło być inaczej… [uśmiech]
M.M.: Tak, nazwa dosłownie pochodzi od naszych imion, ale też uznałyśmy, że wpada w ucho, jest krótka i łatwa do zapamiętania. A pszczółka ładnie prezentowała się w logo, gdy je projektowałam.
D.S.! J.Z.: O, sama projektowałaś?
M.M.: Sama. Kiedyś grafika komputerowa to było moje hobby. Nadal lubię to robić, choć teraz mam mniej czasu, ale gdy potrzebujemy banera reklamowego czy grafiki na Facebooka, to ja jestem za to odpowiedzialna i… świetnie się przy tym bawię.
D.S.! J.Z.: To wróćmy jeszcze do drugiej Mai – opowiedz, proszę, o lektorkach, które uczą w „Bee”.
M.M.: Jesteśmy we trzy: Maja, Ewelina i ja. Uważam, że nasz skład to jest to, co wyróżnia nas spośród innych szkół w okolicy, ponieważ wszystkie trzy jesteśmy nauczycielkami z wykształcenia. Każda z nas skończyła studia magisterskie z nauczania języka angielskiego i faktycznie ma to zaplecze i solidne podłoże do tego, żeby pracować z dziećmi.
D.S.! J.Z.: Czy to nie powinien być standard, a nie wyróżnik placówki edukacyjnej?
M.M.: Zdecydowanie tak, ale w szkołach językowych bywa różnie, często zatrudnia się studentów albo osoby, które świetnie mówią po angielsku, ale nie mają kwalifikacji do nauczania innych. Gdy idę do dentysty, to spodziewam się, że będzie leczył moje zęby lekarz dentysta, lekarz z wykształcenia. Tak samo, gdy posyłam dziecko do szkoły językowej – że będzie uczone przez wykształconego nauczyciela… Dlatego ja w moim wymarzonym i stworzonym miejscu, zdecydowałam, że tak będzie, że będą tu pracować nauczyciele. Z Mają i Eweliną świetnie dogaduję się też poza pracą i to sprawia, że jest między nami bardzo dobra atmosfera, a dzieci to wyczuwają. Naprawdę są ekspertami w wyczuwaniu emocji i tego, jak jest między dorosłymi. Także nasz skład uważam za mocny i jestem z niego bardzo dumna.
D.S.! J.Z.: Czy inwestujecie w jakieś szkolenia i sposoby zdobywania kolejnej, świeżej wiedzy?
M.M.: Tak, nie stoimy w miejscu, stale się szkolimy. Ja na przykład zrobiłam już niejedne studia podyplomowe i jestem też logopedą oraz terapeutą, bo chcę poszerzać swoje kompetencje o takie, które mogą przydać mi się w pracy z dziećmi.
D.S.! J.Z.: Prowadząc własną szkołę językową masz jeszcze czas na studia podyplomowe?!
M.M.: [szeroki uśmiech] Mam wolne weekendy! Wolne w sensie od prowadzenia zajęć dydaktycznych.
D.S.! J.Z.: A właśnie, na fejsbukowym profilu „Bee” zauważyłam, że w elemencie „Godziny otwarcia” macie wpisane również soboty: od 9 do 14.
M.M.: Tak, chociaż w soboty nie odbywają się zajęcia. W tym dniu jesteśmy dostępne, jeśli rodzice potrzebują konsultacji, chcą o coś zapytać i porozmawiać. Dla nas kontakt z rodzicami jest bardzo ważny, ponieważ w naszej szkole nie stosujemy ocen, nie przeprowadzamy sprawdzianów czy kartkówek. Mamy świadomość tego, że taka forma nauczania jest niewymierna dla tych rodziców, którzy są przyzwyczajeni do systemu szkolnego.
D.S.! J.Z.: Ze starszymi dziećmi też tak pracujecie czy tylko z młodszymi?
M.M.: Ze starszymi też. Nawet jeśli przygotowujemy się do egzaminu ósmoklasisty, to nie testujemy dzieci. Ćwiczymy z nimi, rozwiązujemy zadania testowe, ale staramy się, żeby to była frajda, a nie dodatkowy stres dla nich. Rodzicom może być trudno stwierdzić, czy ich dziecko już coś potrafi, bo nie mają jak tego wymiernie sprawdzić – stąd te soboty i zaproszenie rodziców do rozmów z nami, lektorkami.
D.S.! J.Z.: To jak wy, nauczycielki, notujecie postęp dzieci?
M.M.: Głównie przez obserwację. Progres w nauce angielskiego widać u dzieci z roku na rok. Jak rozpoczynamy rok szkolny we wrześniu, to w czerwcu, siedząc z nimi na zajęciach aż sama nie dowierzam, jak one dużo już wiedzą!
D.S.! J.Z.: Dlaczego angielskiego warto uczyć już przedszkolaki? Bo chyba jeszcze sporo osób uważa, że dopóki dziecko poprawnie nie mówi po polsku, to lepiej nie mieszać mu w głowie obcymi słówkami…
M.M.: Faktycznie są takie opinie, ale większość głosów ekspertów od rozwoju języka i nawet badań naukowych mówi o tym, że im wcześniej się zacznie, tym lepiej dla dziecka. Przedszkolaki są naprawdę jak gąbki – chłoną język naturalnie. Nie rozumieją zasad i dlaczego w tym zdaniu używamy akurat takiej formy, ale po prostu słyszą zwroty, powtarzają je i zapamiętują. Uważam, że taki wiek od trzech czy czterech lat to najlepszy moment na to, żeby dziecko zaczynało osłuchiwać się i oswajać z angielskim. Potem będzie mu dużo łatwiej w szkole, gdzie dowie się, jak zapisać coś, co już zna i o czym pamięta.
D.S.! J.Z.: Jesteście dość kameralną szkołą…
M.M.: Tak, chcemy taką być, aby dobrze znać każdego naszego kursanta, móc z inną lektorką wymieniać się na bieżąco spostrzeżeniami o postępach czy trudnościach danego dziecka. Gdybyśmy byli większą szkołą, to boję się, czy…. zapanowałabym nad tym nie tylko logistycznie, ale właśnie miała przestrzeń do tego, żeby skupić się na każdym z kursantów. Dla mnie ważne jest to, że znam tutaj wszystkich – i dzieci, i rodziców, i mogę kontrolować jakość prowadzonych zajęć.
D.S.! J.Z.: Myślę, że warto wspomnieć o jeszcze jednej aktywności, którą prowadzicie, a mianowicie zajęcia z angielskiego w lokalnych przedszkolach…
M.M.: Tak, współpracujemy z sześcioma przedszkolami w Tczewie, gdzie na co dzień uczymy dzieci języka angielskiego. Wspieramy również proces edukacji przedszkolaków cyklicznymi postami na Facebooku, aby mogli z rodzicami powtarzać ćwiczony przez nas materiał w domu. Część dzieci kontynuuje zajęcia na późniejszych etapach edukacji w naszej szkole językowej.
D.S.! J.Z.: Gdyby ktoś wszedł na Facebooka i zaczął przeglądać tam konto Waszej szkoły, to mógłby sobie pomyśleć „oni się tam ciągle bawią”! Opowiedz mi, proszę, o Waszej metodzie nauczania angielskiego.
M.M.: He he, faktycznie mógłby tak pomyśleć, ale… w dużej mierze tak jest. Na Facebooka dodajemy zdjęcia z zajęć, po prostu, podczas których siedzimy na dywanie, dobrze się bawimy i uczymy się przy tym. To nie jest zabawa tylko dla zabawy, ale korzystając z różnych gier i materiałów niejako prowokujemy naszych kursantów do używania angielskiego. Wszystko jest przemyślane przez nas i zapewniam, że ma sens [śmiech]. Korzystamy też oczywiście z podręczników i ćwiczeń – każdy kurs, który prowadzimy jest osadzony w ramach jakiegoś podręcznika, a ten został stworzony przecież przez kogoś bardziej doświadczonego od nas. I te podręczniki są też skorelowane z programem nauczania w szkołach, więc, żeby nie mieszać dzieciom w głowach, staramy się pracować na podobnym tematycznie materiale, który one przerabiają w szkołach, ale na swoich metodach.
D.S.! J.Z.: No właśnie, czyli wracamy do tej zabawy na dywanie. Jakich jeszcze sposobów używacie do przekazywania dzieciom angielskiego?
M.M.: Nauczyłam się już przez te lata, że dzieci są różne, więc nie można ich wszystkich osadzić w jednym schemacie nauczania. Na kogoś bardziej podziała taka metoda, a na drugiego taka, bo przyswaja wiedzę w inny sposób. Dlatego w „Bee” łączymy kilka różnych metod, bierzemy z każdej to, co najlepsze i przekładamy na zajęcia.
D.S.! J.Z.: Czyli na przykład?
M.M.: Na przykład elementy ruchowe, taniec łączymy z angielskim, gry planszowe, interaktywne… Gra, która na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego z angielskim, może być świetną bazą do użycia słówek i próby komunikowania się. Nie zmuszamy dzieci do niczego, a zachęcamy do używania angielskiego w różnych sytuacjach i czynnościach. Ćwiczymy materiał na luzie, tak, żeby dzieci chciały z niego korzystać. Ok, zrobimy jakieś zadanie z podręcznika, ale… to nie jest do końca to. Gdy dzieci mogą takie zadanie przełożyć na coś praktycznego, na wykorzystanie właśnie podczas gry czy zabawy, to mają zupełnie inne miny, zupełnie inny nastrój i energię.
D.S.! J.Z.: I to działa.
M.M.: Zdecydowanie. Oprócz tego, że same to widzimy, to jeszcze dostajemy od rodziców wiadomości, że na przykład w czasie zagranicznych wakacji ich pięcioletnie dziecko, które chodzi do naszego przedszkola, rozumie co mówią do niego w Kids Clubie albo samodzielnie poszło kupić sobie loda, a starsze poznało jakiegoś rówieśnika z innego kraju i bawią się razem.
D.S.! J.Z.: A dlaczego w Waszej szkole językowej jest tak, że dana grupa kursantów ma zajęcia i z jedną, i z drugą lektorką? Jak gdyby jedna nauczycielka nie jest przypisana tylko do danej grupy. Z czego to wynika?
M.M.: Wynika to z tego, że nie chciałyśmy się dzieciom… znudzić – to przede wszystkim. Bo każda z nas, mimo tego, że działamy wspólnym frontem i mamy jeden cel, to każda jest inna. W inny sposób coś tłumaczy i przedstawia, ma nieco inny akcent, więc dajemy dzieciom jeszcze szerszą możliwość osłuchania się z angielskim i uatrakcyjniamy tym zajęcia. Jest to korzystne również dla nas, lektorek, bo możemy wymieniać się spostrzeżeniami na temat dzieci. Gdy widzimy, że jakieś dziecko z czymś sobie nie radzi, to możemy się skonsultować w tej sprawie, a to zawsze dwie głowy, żeby wymyślić coś fajnego i pomóc temu dziecku. Także ten system bardzo dobrze nam się sprawdza i tak staramy się dzielić grupy, żeby miały naprzemiennie zajęcia z dwiema różnymi lektorkami.
D.S.! J.Z.: Czy zdarza Wam się słyszeć od starszych kursantów lub ich rodziców, że chcieliby nadgonić albo powtórzyć materiał ze szkoły? Czy jest u Was taka możliwość?
M.M.: Często to słyszymy. Nie do końca wiem, z czego to wynika, może to jeszcze pokłosie pandemii koronawirusa, bo wiele uczniów miało potem problemy z angielskim… Tak, jeśli jest taka potrzeba, to u nas możemy przećwiczyć materiał szkolny, powiedzmy… skupić się na nim bardziej niż to przewidywałyśmy. Wszystkie problematyczne dla dzieci rzeczy, czyli zazwyczaj gramatyka i czasy, które są udręką chyba dla wszystkich, u nas ćwiczymy w inny sposób. I znowu wracam do tego, że u nas nie stosujemy ocen, więc kursanci mogą uczyć się na swoich błędach bez stresu, że ktoś ich oceni, że dostanie jedynkę czy dwóję z tych czasów i będzie musiał to poprawiać. A niestosowanie skali ocen pozytywnie też wpływa na pewność siebie dzieci i młodzieży.
D.S.! J.Z.: Jak liczne są grupy w Waszej szkółce?
M.M.: Prowadzimy małe grupy, nigdy nie mamy więcej niż osiem osób na zajęciach w szkole i do dziewięciu w grupie przedszkolnej.
D.S.! J.Z.: I to też pewnie macie już sprawdzone, że akurat taka liczba kursantów w jednej grupie jest skuteczna?
M.M.: Tak, dzieciaki fajnie ze sobą współpracują, a nie są też… przytłoczone i przebodźcowane. Jedyne, co rzuca nam się w oczy, ale to nie jest związane z liczebnością grupy, to widzimy, że dzieciom brakuje pochwał… One są aż spragnione tego, więc my, za nawet najmniejszą rzecz, którą uda im się zrobić, chwalimy naszych kursantów. Wtedy też im bardziej się chce, są bardziej otwarci i zaangażowani w zajęcia.
D.S.! J.Z.: Co polecasz, poza zajęciami dodatkowymi, do nauki angielskiego? Jak, poza placówkami edukacyjnymi, można szlifować swoje umiejętności językowe?
M.M.: Myślę, że mogę polecić wszystkie sposoby, które działały na mnie. Bo, choć oczywiście uczyłam się angielskiego w szkole, to nauczyłam się tego języka, oglądając filmy z polskimi napisami, czytając książki i grając w gry. To naprawdę potrafi zdziałać cuda! Oglądając film na Netflixie, można włączyć sobie napisy angielskie, więc nawet jeśli nie uda się czegoś usłyszeć, to można to przeczytać. Rodziców zachęcam do tego, żeby w oprogramowaniu, w menu danej gry czy urządzeniu, z którego korzystają młodsze dzieci, przestawić nawigację na język angielski. Chcąc zagrać czy poruszać się po tym, dziecko będzie musiało po prostu przejść przez angielskie słówka. Czasami słyszę na zajęciach, że dzieci grają po angielsku, bo nagle wiedzą, jak jest na przykład „węgiel” [uśmiech w głosie]. Ale korzystając z gier online, warto też komunikować się, przynajmniej próbować, w języku angielskim z graczami z innych krajów.
D.S.! J.Z.: Ok. A w „Bee” do jakiego poziomu znajomości angielskiego uczycie?
M.M.: Od przedszkola do dorosłości. Przygotowujemy do matury rozszerzonej i też do egzaminów, na przykład Cambridge, gdzie poziom jest już naprawdę wysoki.
D.S.! J.Z.: Jak Wasi przyszli kursanci i ich rodzice mogą Was poznać, zanim zdecydują się u Was na kurs?
M.M.: Zawsze mogą nas odwiedzić w placówce. Zapraszamy do rozmów.
D.S.! J.Z.: Trzeba się umówić na taką wizytę?
M.M.: Nieee, wystarczy zadzwonić, że się będzie [uśmiech]. Ja jestem pod telefonem, chyba że akurat prowadzę zajęcia, ale to zawsze później odzwaniam. Jesteśmy dostępne i chętnie się spotkamy. A jeśli ktoś w tygodniu nie ma czasu, to przypominam o tych sobotach, które zostawiamy sobie właśnie na rozmowy z rodzicami. Jest to też czas naszych wewnętrznych konsultacji, czyli we trzy, lektorki, spotykamy się i ustalamy co będziemy robić w kolejnym tygodniu na zajęciach w poszczególnych grupach.
D.S.! J.Z.: Skoro jesteśmy przy zapisach, jak wygląda rekrutacja i do przedszkola, i do szkółki językowej?
M.M.: Do przedszkola rekrutacja trwa cały rok, więc tutaj nie trzeba czekać do nowego roku szkolnego, żeby zapisać dziecko. Jeśli tylko mamy akurat wolne miejsce w grupie, to możemy malucha przyjąć. W szkole jest trochę trudniej… To znaczy najpierw przeprowadzamy rekrutację wewnętrzną, czyli pytamy wszystkich naszych aktualnych kursantów, czy chcą z nami zostać. Wtedy wiemy, iloma wolnymi miejscami dysponujemy. Nie ukrywam, że we wrześniu, przed startem nowego, kolejnego kursu, musimy czasem odmawiać chętnym, bo… my jesteśmy we trzy i mamy też ograniczoną przestrzeń, więc mierzymy siły na zamiary.
D.S.! J.Z.: Jasne. Czy teraz, gdy rozmawiamy, czyli w końcówce maja, rekrutacja do „Bee” trwa?
M.M.: Tak, rekrutacja trwa, mamy pojedyncze wolne miejsca na kursy od września 2025 i dwa wolne miejsca w przedszkolu.
D.S.! J.Z.: A jak liczne są grupy przedszkolne?
M.M.: Nasze przedszkole może przyjąć trzydzieścioro dwoje dzieci. Prowadzimy dwie grupy: starszą, czyli „zerówkowiczów” w wieku 5-6 lat i młodszą, maluchy w wieku 3-4 lata.
D.S.! J.Z.: Jakie jeszcze zajęcia, oprócz angielskiego, prowadzicie w przedszkolu?
M.M.: Zapewniamy zajęcia z hiszpańskiego, które prowadzi inna pani, spoza naszej szkółki, zajęcia logopedyczne z neurologopedką – panią Anią, rytmikę z panem Wojtkiem, który przychodzi do nas z różnymi instrumentami, i zajęcia sportowe z panem Grzesiem z „Futbolowych smyków”. Dzieciaki grają w piłkę, skaczą, biegają… albo w sali, która pod względem powierzchni jest do tego wystarczająca, albo na pobliskim boisku sportowym, jeśli pogoda na to pozwala. Także stawiamy na wszechstronny rozwój dziecka i dajemy przedszkolakom szerokie pole do rozwoju.
D.S.! J.Z.: Co jest dla Ciebie wyzwaniem w pracy zawodowej?
M.M.: Hmm… To, że muszę pogodzić prowadzenie szkoły z byciem lektorem. Bo prowadzenie szkółki to po prostu prowadzenie firmy i wiąże się to z mnóstwem obowiązków, które muszę po prostu wypełnić. A w międzyczasie przygotowuję się do zajęć. Wyzwaniem jest też, co roku na początku września, tworzenie grafiku. Choć właściwie same jesteśmy sobie winne [śmiech], bo chcemy maksymalnie dopasować się do harmonogramu rodziców i dzieci, ich zajęć dodatkowych, więc stworzenie planu, który będzie odpowiadał większości, jest trudne. Co roku dajemy radę, więc myślę, że i w tym poradzimy sobie z tym wyzwaniem.
D.S.! J.Z.: Jakie są plany albo marzenia „Bee”?
M.M.: Na pewno chciałybyśmy się rozwijać, ale nie w sensie powiększenia szkoły, ale tak wewnętrznie. W planach na najbliższe miesiące jest jeszcze lepsze wyposażenie sal dydaktycznych, na przykład w tablice interaktywne. Na razie jedno z naszych pomieszczeń ma taką tablicę i w razie potrzeby po prostu wymieniamy się tą salą na zajęcia, ale chcemy zainwestować i wyposażyć każdą salę. Do tego czeka nas dokupienie regałów, bo już gry i pomoce nam się nie mieszczą [parsknięcie].
D.S.! J.Z.: Gdybyś miała przekazać jedną, najistotniejszą wskazówkę wszystkim rodzicom i opiekunom dzieci, co by to było?
M.M.: Z pewnością to, żeby nie przejmować się aż tak bardzo ocenami w szkole i żeby wspierać dziecko w tej nauce, nie tylko angielskiego, zamiast je krytykować. Dzieci są naprawdę podatne na krytykę, wrażliwe i mocno biorą do siebie negatywne słowa. Lepiej doceniajcie małe sukcesy i wspólnie próbujcie bawić się angielskim. Warto pamiętać też o tym, że na angielski potrzeba czasu - czy to się komuś podoba, czy nie, to angielskiego nie można nauczyć się od razu. Nie jest to takie magiczne, jak obiecują niektóre szkoły online…
D.S.! J.Z.: No jasne. Trening czyni mistrza. Na koniec naszej rozmowy przygotowałam jeszcze kilka szybkich strzałów. Możemy zaczynać?
M.M.: No pewnie.
D.S.! J.Z.: Pies czy kot?
M.M.: Kot
D.S.! J.Z.: Białe czy czarne?
M.M.: Czarne
D.S.! J.Z.: Morze czy góry?
M.M.: Zdecydowanie morze
D.S.! J.Z.: Film czy książka?
M.M.: Mhmm… film?
D.S.! J.Z.: Kryminał czy komedia?
M.M.: Kryminał
D.S.! J.Z.: Gra w bilarda czy gra w rzutki?
M.M.: Rzutki! Ale nie jestem w to dobra [uśmiech]
D.S.! J.Z.: Słone czy słodkie?
M.M.: Ojej… to chyba najtrudniejsze pytanie! Eee… słodkie
D.S.! J.Z.: Rosół czy pomidorowa?
M.M.: Rosół
D.S.! J.Z.: Namiot czy hotel?
M.M.: Hotel
D.S.! J.Z.: Samolot czy pociąg?
M.M.: Samolot
D.S.! J.Z.: Pizza czy kebab?
M.M.: Pizza
D.S.! J.Z.: Róże czy tulipany?
M.M.: Tulipany
D.S.! J.Z.: Kawa czy herbata?
M.M.: Herbata
D.S.! J.Z.: Ranek czy wieczór?
M.M.: Wieczór
D.S.! J.Z.: Wiosna czy jesień?
M.M.: Wiosna
D.S.! J.Z.: Gorszy jest ból gardła czy ból głowy?
M.M.: Ból gardła
D.S.! J.Z.: Dziękuję, z mojej strony to już wszystko!
M.M.: Ja również dziękuję za rozmowę.
Dostępność: od poniedziałku do piątku w godz. 9.00-16.00
Daję słowo! Joanna Zduńczyk z siedzibą w Dąbrówce Tczewskiej, ul. Nowa 18, 83-111 Dąbrówka Tczewska, NIP: 5932499489, REGON: 526574202.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie treści oraz zdjęć jest zalecane.
Obowiązek informacyjny przed połączeniem zgód na przetwarzanie danych (zobacz)
Realizacja: Plutowski.pl