+48 669 988 646

Zadbaj o swoje finanse osobiste. Pomagam KOBIETOM uzyskać finansowy spokój i niezależność!

dajeslowo@joannazdunczyk.pl

+48 669 988 646

Wywiad

Moje wywiady:

19 sierpnia 2025

„Nie będę sprzedawała ludziom czegoś, czego sama nie lubię”

O tym, jakie słodkości kochają tczewianie i jak to jest prowadzić kawiarnię, gdy samym jest się odpowiedzialnym za upieczenie słodkości rozmawiałam z Małgosią Dziak, właścicielką cukiernio-kawiarni „Słodkie czary-mary” w Tczewie.

 

„Daję słowo! Joanna Zduńczyk”: Gosiu, Ty pieczesz i to dużo… Czy jesteś cukiernikiem?

 

Małgorzata Dziak, „Słodkie czary-mary”: Nie mam wykształcenia cukierniczego, ale faktycznie piekę dużo i biorąc pod uwagę wszystko to, co robię w mojej pracowni, to myślę, że mogę nazwać się cukiernikiem.

 

D.S.! J.Z.: Czyli cukiernikiem samoukiem.

 

M.D.: O tak! Z pasji. Odbyłam sporo szkoleń, gdzie nauczyłam się podstawowych zasad, na przykład w zakresie łączenia składników czy żelowania. Dużo uczę się też sama, przez obserwację i smakowanie, przede wszystkim smakowanie. Gdy jestem z rodziną gdzieś w jakiejś kawiarni czy restauracji, to ja po prostu rozkładam na czynniki deser, które zamówię. To już taka moja „choroba zawodowa” [śmiech], ale patrzę z czego ciastko jest zrobione, jaką ma konsystencję i składniki. Na podstawie tego potrafię potem w pracowni odtworzyć sobie ten deser.

 

D.S.! J.Z.: Wow!

 

M.D.: Tak, teraz jestem już na tym etapie [uśmiech] – po kilkunastu latach praktyki. Działalność mam od niespełna dziesięciu lat, ale piekłam dużo wcześniej.

 

D.S.! J.Z.: Właśnie, zatrzymajmy się tutaj na chwilę. To, że prowadzisz własną cukiernio-kawiarnię to jedno, ale u Ciebie można też zamówić słodkości na różne okazje – zgadza się?

 

M.D.: Tak, dokładnie. Historia wejścia w ogóle przeze mnie w tę branżę jest taka, że oczekując swojego dziecka, zapisałam się kiedyś na forum ginekologiczne. Nie było mediów społecznościowych jak teraz, ale różne grupy w sieci tworzyły się już dość dawno… I tam, razem z innymi przyszłymi mamami, wymieniałyśmy się różnymi doświadczeniami, też związanymi z hobby i działaniami w wolnym czasie. I tak ja zaczęłam robić torty, jak kilka innych dziewczyn z tego forum. Najpierw wiadomo – po rodzinie: na rocznicę ślubu rodziców, na urodziny chrześniaka… i dzieliłam się tym z dziewczynami z forum.

 

D.S.! J.Z.: Więc swój pierwszy tort zrobiłaś…

 

M.D.: … osiemnaście lat temu. Potem robiłam dla koleżanek z pracy – wtedy pracowałam w urzędzie – i to tak szło po znajomych… W pewnym momencie poczułam wypalenie zawodowe w tej pracy etatowej, ale za to zakochałam się w tortach! Ta miłość do słodkiego zaczęła przeważać nad papierami i dokumentami w segregatorach [śmiech]. Też szczęśliwie złożyło się, że akurat w urzędzie miała miejsce reorganizacja, a ja dowiedziałam się o programie z dotacjami na rozpoczęcie i rozwój własnej działalności, więc… poszło!

 

D.S.! J.Z.: I tę działalność założyłaś jako usługową na pieczenie słodkości…

 

M.D.: Tak. Założyłam firmę głównie dlatego, żeby pozyskać środki na stworzenie profesjonalnej pracowni. Akurat budynek obok mojego domu był wówczas przeznaczony do remontu, więc tam stworzyliśmy typową pracownię ze sprzętem cukierniczym.

 

D.S.! J.Z.: Fantastycznie się złożyło! I tam pracujesz do dziś. Sama?

 

M.D.: Nie, mam jednego pracownika. Dzięki temu, że Julka działa tam, ja mogę być tu, w kawiarni. Świetnie współpracuje nam się z Julią, już od półtora roku.

 

D.S.! J.Z.: Opowiedz, proszę, jak wygląda twój typowy dzień w pracy.

 

M.D.: Mój typowy dzień w pracy zaczynam o godzinie piątej rano. Pięć minut po obudzeniu jestem już na stanowisku pracy [śmiech], bo na szczęście mam blisko, i zaczynam najczęściej od zawijania croissantów. One potrzebują około trzech godzin, żeby wyrosnąć, dlatego żeby mieć je w witrynach w kawiarni o godzinie jedenastej, to o tej piątej muszę zacząć je robić. Ciasto przygotowuję wieczorem dzień wcześniej, ono pozostaje przez noc w chłodni i rano jest gotowe do pracy. Po rogalach robimy z Julką drożdżówki, jagodzianki, wykańczamy bezy, pieczemy ciasta, robimy polewy… i nadziewamy rogale. Między godziną dziesiątą a dziesiątą trzydzieści jadę zawieźć wszystkie ciastka do kawiarni.

 

D.S.! J.Z.: „Słodkie czary mary” znajduje się…

 

M.D.: … na Starym Mieście, przy ulicy Wyszyńskiego 25. Jesteśmy czynni od środy do niedzieli, a od września również we wtorki. Tutaj pracuje też Julka – mam dwie Julki w zespole [śmiech]: jedna w pracowni i jedna w kawiarni. Gdy klientów jest więcej, ja tutaj też jestem i pomagam.

 

D.S.! J.Z.: To zawsze wartość dodana dla klienta – że z szefową może zamienić kilka słów! Czy opowiadasz kupującym o swoich wypiekach?

 

M.D.: Taaak, oczywiście! Bardzo lubię kontakt z klientem, ja kocham ludzi! Uwielbiam z nimi rozmawiać i obsługiwać ich w kawiarni – to jest coś wspaniałego! I widzę też, że dla nich to jest miłe, oni potrzebują tego kontaktu.

 

D.S.! J.Z.: I mogą Cię o wszystko wypytać, bo skoro to Ty tworzysz te pyszności, to wszystko o nich wiesz!

 

M.D.: Tak, dokładnie. To jest zupełnie inny też odbiór produktu, kiedy możesz zapytać jego autora o szczegóły. Chociaż moja Julka tutaj też wszystko wie o wypiekach, każdy z nich smakowała, to jednak… no nie pracowała z nimi od samiuteńkiego rana [szeroki uśmiech]. Julce ja POWIEM o wypiekach, a klientom OPOWIADAM.

 

D.S.! J.Z.: Jasne, taki przekaz inaczej wybrzmiewa… Wracając do rozkładu Twojego dnia, do której godziny jesteś w kawiarence?

 

M.D.: To zależy, głównie od tego, ilu mamy klientów danego dnia, ale też od tego, co jeszcze mam do załatwienia. Wiadomo, prowadzenie swojego biznesu, tym bardziej w tej branży, to też częste zakupy, robienie zamówień, płacenie faktur… Około godziny czternastej jestem z powrotem w swojej pracowni i z Julką przygotowujemy ciasta na następny dzień. Jest to też czas na przygotowanie dekoracji z masy cukrowej na torty, a jest to bardzo czasochłonne zajęcie (!). Bo moja praca to nie tylko dostarczanie ciastek do kawiarni, ale realizuję też zamówienia na torty okolicznościowe, ciasta z blachy, słodkie stoły na przyjęcia…

 

D.S.! J.Z.: Z jakim wyprzedzeniem należy zamówić u Ciebie takie słodkości?

 

M.D.: Jeśli chodzi o klasyczne ciasta, nawet takie, jakie mamy u siebie w witrynkach, to dzień lub dwa wcześniej wystarczy. Torty czy obsługę przyjęć weselnych, komunijnych, chrzcin…, to jest troszkę bardziej skomplikowana sprawa: od maja do września najczęściej nie przyjmuję nowych zleceń, ponieważ mamy już grafik prac wypełniony po brzegi. Na takie duże torty okolicznościowe i słodkie stoły trzeba po prostu brać spory zapas czasu. A między wrześniem a kwietniem, na przykład tort na urodziny, należy zamówić około dwa tygodnie wcześniej.

 

D.S.! J.Z.: Jak wygląda odbiór zamówienia?

 

M.D.: Słodkości odbierane są głównie z kawiarni, ale większe torty dowozimy, na terenie Tczewa i okolic gratis. Jeśli gdzieś dalej, to za dodatkową opłatą. A gdy organizujemy słodki stół na przyjęcie, to też przyjeżdżamy do tego miejsca i rozstawiamy wszystko.

 

D.S.! J.Z.: Wracając do kawiarenki i oferty tego, co można w niej znaleźć – jest to zmienne, sezonowe, prawda?

 

M.D.: Tak, zdecydowanie. Mamy w ofercie ciasta, które są stałe, na przykład sernik z białą czekoladą, sernik pistacjowy i monoporcje, ponieważ są to słodkości, po które klienci bardzo często wracają. One po prostu muszą być [uśmiech], ale bardzo dużo wykorzystujemy też składników sezonowych, głównie owoców.

 

D.S.! J.Z.: Stąd jagodzianki…

 

M.D.: Stąd jagodzianki, które mogę śmiało powiedzieć, że są produktem bardzo chodliwym, to hit lipca! Tylko w lipcu w tym roku zrobiłam, bez pomocy Julki, półtora tysiąca jagodzianek.

 

D.S.! J.Z.: O wow! To naprawdę bardzo dużo!

 

M.D.: Tak, nasi klienci je uwielbiają! Gdy jagody się kończą, do witrynek wkraczają malinianki [szeroki uśmiech]. Maliny mamy trochę dłużej, spokojnie jeszcze we wrześniu, więc każdy chętny zdąży się nimi nasycić.

 

D.S.! J.Z.: A skąd bierzecie produkty? Zdradzisz skąd takie świeże owoce w Waszych wypiekach?

 

M.D.: Wspieramy się lokalnie. Po jagody jeździmy do zaprzyjaźnionej pani w Wielkim Bukowcu. Maliny bierzemy z Malinogrodu w Kaczkach, pod Gdańskiem – rano dzwonię i zamawiam, a przed piętnastą odbieram świeżo zerwane malinki. Za chwilę zacznie się sezon na szarlotki i inne wypieki z jabłkami, a wtedy do akcji wkracza nasz sadownik z Waćmierka. Wiemy, że to są bardzo dobre produkty, sprawdzone i z okolicy, a tylko takie nadają się na bardzo dobre wypieki do naszej kawiarenki.

 

D.S.! J.Z.: A jak można poznać Waszą bieżącą ofertę? Skoro jest dość dynamiczna, to gdzie szukać informacji o tym, co aktualnie jest w sprzedaży w cukiernio-kawiarni?

 

M.D.: Zachęcamy do śledzenia naszych kanałów na Instagramie i Facebooku – tam wrzucamy co rano informację, czego można spodziewać się u nas danego dnia. Czasami, zanim dojadę do kawiarni, odbieram też telefony od klientów z pytaniem, co dziś będzie [szeroki uśmiech]. Ten sposób komunikacji również działa. I zawsze też można do nas napisać, na przykład na Messengerze, że chciałoby się zamówić na następny dzień, powiedzmy, dziesięć monoporcji danego smaku albo pięć drożdżówek.

 

D.S.! J.Z.: I Wy wtedy po prostu zrobicie tego więcej?

 

M.D.: Zgadza się. Jesteśmy w stanie z dnia na dzień przygotować ciasto więcej, nie ma problemu. A spis takich stałych, bardziej standardowych ciast, blaszkowych, można znaleźć na naszej stronie internetowej: www.czarymarytczew.pl w zakładce „Oferta”.

 

D.S.! J.Z.: A co, oprócz jagodzianek, jak już wiemy, jest ulubionym produktem Waszych klientów?

 

M.D.: Zdecydowanie ci, którzy do nas wracają kochają nasze wypieki drożdżowe: kardamonki, cynamonki, drożdżówki… Te ostatnie też nie zawsze mają ten sam smak – staramy się to zmieniać, aby zachęcić do próbowania nowości. Ostatnio świetnie sprawdziły nam się drożdżówki z makiem i… cytryną. Także raz mamy klasyk, a innym razem klasyk z twistem [szeroki uśmiech]. I nasze croissanty mają wielu wielbicieli. Najczęściej takie rogale przygotowujemy z kremem patissiere, z konfiturą malinową albo z kremem pistacjowym – te są zawsze. Raz w tygodniu wprowadzamy dodatkowy smak croissanta, na przykład z czekoladą, marakują, mango, matcha… Latem mamy mniej rogali, na rzecz właśnie drożdżówek z owocami, ale od września zwiększamy znowu produkcję i sprzedaż croissantów.

 

D.S.! J.Z.: Co dzieje się z wypiekami, które nie sprzedadzą się danego dnia?

 

M.D.: To co zostaje zawożę albo na Zamkową dla dzieci na świetlicy [Świetlica Środowiskowo-Sąsiedzka przy ul. Zamkowej 26], albo do Domu Dziecka w Narkowach. Dzieciaki bardzo cieszą się, gdy dostają coś słodkiego, tym bardziej, że to nie jest ciągle to samo [uśmiech].

 

D.S.! J.Z.: Wspaniały gest. Czy dobrze kojarzę, że bywacie w starogardzkiej galerii „Neptun”?

 

M.D.: Tak, w galerii w Starogardzie też bywamy, najczęściej w niedziele handlowe. Nie mamy tam swojego stałego punktu, ale okazjonalnie jesteśmy, aby promować tczewskie wypieki [szeroki uśmiech]. I faktycznie wielu ludzi ze Starogardu przyjeżdża potem do nas, do Tczewa, napić się dobrej kawy i zjeść smaczne ciacho w kawiarence. O tym, że będziemy danego dnia w „Neptunie” też dajemy znać w socialach, ze sporym wyprzedzeniem.

 

D.S.! J.Z.: I gdzieś jeszcze można Was spotkać i zasmakować w drożdżowych słodkościach?

 

M.D.: Dwa razy w roku jesteśmy też na Dobrym Targu w Oklaskach. Edycja jesienna jest jeszcze przed nami – odbędzie się na początku października. Już serdecznie zapraszamy do spotkania z nami i smakowania!

 

D.S.! J.Z.: Powiedz, proszę, czym inspirujesz się, wprowadzając nowe smaki do oferty.

 

M.D.: Najczęściej inspiracja przychodzi, gdy próbuję gdzieś różnych rzeczy. Nie śledzę specjalnie trendów w branży, bo to, że zobaczę jakąś słodkość, mi nie wystarczy – ja muszę poczuć ten smak.

 

D.S.! J.Z.: Czyli lubisz jeść słodkie?

 

M.D.: Och, ja to kocham! [szelmowski uśmiech] Kocham drożdżówki, kocham serniki… I dzięki temu, że uwielbiam te smaki, ja je mogę cały czas dopracowywać, znaleźć ten idealny, perfekcyjny smak!

 

D.S.! J.Z.: A dużo podjadasz, gdy pieczesz?

 

M.D.: Za dużo! [głośny śmiech] Teraz jestem drugi dzień na detoksie cukrowym i… jest to dla mnie trudne, naprawdę. Niestety, muszę się pilnować i uważać na to, co jem, bo mam kilka przypadłości: insulinoodporność, niedoczynność tarczycy…

 

D.S.! J.Z.: Ojej…, ale przecież musisz też smakować…?

 

M.D.: Muszę też smakować, zgadza się. Gdy już jakiś produkt końcowy dobrze znam, bo jest on w naszej stałej ofercie, to powstrzymuję się od jedzenia, ale przy nowościach… Moja pani diabetolog pozwala mi smakować, ale wcześniej muszę zjeść główny, zdrowy posiłek. I pić dużo wody.

 

D.S.! J.Z.: Gdy wprowadzasz nowość do oferty, to kto jest testerem? Podsuwasz w domu dzieciom, żeby posmakowały?

 

M.D.: W pierwszej kolejności to jednak ja z Julką w pracowni sprawdzamy nowy smak. Ja muszę być pierwszym krytykiem i ocenić, czy to, co zrobiłam spełnia moje oczekiwania. W kawiarni nie ma takiego ciastka, którego ja nie lubię. Takie też było moje główne zamierzenie, gdy otwierałam „Słodkie czary-mary” dwa lata temu: nie będę sprzedawała ludziom czegoś, czego sama nie lubię.

 

D.S.! J.Z.: Czy Twoje dzieci też lubią słodkie?

 

M.D.: Oj, chyba wyssały ten pociąg do ciastek razem z mlekiem matki [śmiech]. Moja starsza córka, Hania, uczy się aktualnie w gastronomii i muszę przyznać, że ma do tego smykałkę – potrafi wyłapywać smaki, czuwa nad ich łączeniem… Także dużo już jest w stanie mi pomóc. A młodsza, która ma osiem lat, też już umie powiedzieć, z jakimi składnikami co jej bardziej smakuje.

 

D.S.! J.Z.: Czy nadal jesteś w rodzinie tą, która jest odpowiedzialna za słodkie, kiedy przygotowujecie rodzinną imprezę?

 

M.D.: Niekoniecznie, bo właśnie Hania dużo już robi. Ja bardziej w pracowni, a Hania w domu [uśmiech].

 

D.S.! J.Z.: Co daje Ci największą satysfakcję w związku z własną działalnością i tym miejscem?

 

M.D.: Pełna sala [odpowiedź padła bez chwili zawahania]. Ludzie, którzy tutaj przychodzą są dla mnie największym napędem do działania. To, że wybierają to miejsce na spędzenie swojego wolnego czasu, to jest dla mnie największa radość. Ja otwierałam kawiarnię, żeby dać ludziom miłe, fajne miejsce do posiedzenia, porozmawiania, żeby przychodzili tutaj całymi rodzinami… A ciasta są trochę obok, są dodatkiem do tej celebracji chwili. One faktycznie przyciągają tutaj ludzi – i super, ale mi chodziło o to, żeby tutaj ludzie rozmawiali, żebym ja mogła z nimi rozmawiać… Bo powtórzę – ja kocham ludzi!

 

D.S.! J.Z.: A co było lub bywa największą trudnością dla Ciebie, pracując w tej branży?

 

M.D.: Największą trudnością dla mnie jest czas, który ja muszę poświęcić na tę pracę, a który mogłabym dać rodzinie. To jest dla mnie trudne. Praca w gastronomii wiele wymaga, tutaj nie ma półśrodków. Jeśli kawiarnię otwieramy o godzinie jedenastej, to ona musi być otwarta o jedenastej i mieć wypełnione witryny słodkimi wypiekami. A żeby tak było, to ja muszę wcześnie rano wstać i zacząć pracę. Często też jeszcze bardzo późnym wieczorem przygotowuję torty i inne rzeczy… Gdy pracuje się etatowo, ten czas po pracy można przeznaczyć dla rodziny czy dla siebie. Ja tego nie mam. Odkąd otworzyłam kawiarnię, nie miewam urlopów, jedynie pojedyncze dni. W zeszłym roku mieliśmy przez tydzień nieczynne „Słodkie czary-mary”, teraz na początku września również planujemy taki tydzień, ale to będzie czas na załatwianie spraw i formalności, na przykład zrobienie badań do sanepidu, a nie totalny odpoczynek od firmy…

 

D.S.! J.Z.: Przyznam, że często słyszę to od przedsiębiorców – mają zbyt mało czasu dla siebie i dla najbliższych. Ale przyszła mi teraz do głowy taka myśl, że może jest tak, ponieważ my robimy w pracy to, co lubimy najbardziej. I nietrudno jest nam się temu poświęcać, my tym żyjemy, to jest nasz biznes i uwielbiamy to robić… Gdybyśmy nie lubili swojej pracy, to pewnie byłoby nam łatwiej znaleźć drogę do robienia mniej…

 

M.D.: Tak, zgadza się. Jest cienka granica między tym, że robisz coś z pasją, a tym, że całkowicie się w tym zatracasz i przestajesz mieć poczucie czasu. Ja czasami jestem w pracy dwadzieścia godzin i nie wiem, kiedy ten czas mi leci!

 

D.S.! J.Z.: A doba ma dwadzieścia cztery godziny!

 

M.D.: A doba ma dwadzieścia cztery godziny… Łapię się na tym, że jest pierwsza w nocy, a ja wychodzę z pracowni i myślę sobie „Gosia, musisz iść spać, bo o piątej wstajesz do ciastek!”.

 

D.S.! J.Z.: A jesteś w miejscu, w którym chciałaś być? Czy planujesz rozwój swojego biznesu lub masz jakieś marzenie z nim związane…?

 

M.D.: Zdecydowanie jestem teraz w tym miejscu, gdzie mi wystarcza. Nie chcę rozwoju, nie potrzebuję. Chcę nacieszyć się tym, co stworzyłam i teraz o to dbać. Mam świadomość tego, że jeśli chciałabym się rozwijać, to czyimś kosztem, niestety – albo kawiarni, albo tortów, albo rodziny, albo moim… Obecnie cieszę się, że kawiarnia jest stabilna, że nie muszę dokładać do tego biznesu i chcę trzymać się tego, co mam.

 

D.S.! J.Z.: A może to było Twoim marzeniem – żeby mieć i prowadzić takie miejsce?

 

M.D.: Tak! To jest niesamowite, ale kiedy dekorowałam kawiarnię, na krótko przed otwarciem, wróciło do mnie takie wspomnienie z czasów, gdy byłam nastolatką: miałam piętnaście, może szesnaście lat i widziałam siebie, jak wkładam kwiatki do wazoników w swojej restauracji, kawiarni…

 

D.S.! J.Z.: Naprawdę?!

 

M.D.: Tak! Aż mam ciarki, gdy o tym mówię, ale naprawdę! I ta wizualizacja, to marzenie było ze mną przez tyle lat…! Oczywiście przez pewien okres uśpione, uciekło mi przez wir życia, ale gdy doczekało się realizacji, to ta wizja do mnie wróciła. Remontowaliśmy to miejsce, tuż przed otwarciem ustawialiśmy stoliki i… bach! Przyszło olśnienie i myśl: „Gosia, ty to widziałaś!”…

 

D.S.! J.Z.: Niesamowite, super! Spełniłaś swoje marzenie… Gratulacje!

 

M.D.: Dziękuję. To naprawdę coś pięknego, gdy sobie to przypominam.

 

D.S.! J.Z.: A wiesz co wtedy, gdy byłaś nastolatką, ukształtowało w Tobie to marzenie? Skąd to się wzięło?

 

M.D.: Nie wiem… Ale zawsze uwielbiałam ludzi, może dlatego? Gdy wracałam z liceum, potrafiłam siedzieć na ławce i przed dwie godziny obserwować przechodniów. Więc zawsze chodziło mi o ludzi, żeby byli blisko mnie, żeby było ich dużo wokół mnie…

 

D.S.! J.Z.: Rozumiem. Otwierając to miejsce bałaś się, że może jednak nie będzie klientów?

 

M.D.: Nie, w ogóle. Dużo osób mówiło mi te dwa lata temu, że to przecież Stare Miasto, pytali czy się nie boję…, a ja w ogóle nie miałam w sobie takiego lęku, żadnych wątpliwości.

 

D.S.! J.Z.: Super! Tak odważnych ludzi w biznesie nam trzeba!

 

M.D.: Jedyną moją obawą było, czy nadążę z pieczeniem ciastek [śmiech].

 

D.S.! J.Z.: Zbliżając się do końca naszej rozmowy, powiedz, proszę, czy Twoją kawiarnię można wynająć na przykład na sesję fotograficzną, bo masz tutaj piękną ściankę usłaną różami, albo gdyby ktoś z zewnątrz chciał zorganizować jakieś warsztaty i poszukuje salki… Można się do Ciebie zgłosić w takiej sprawie?

 

M.D.: Tak, jak najbardziej jesteśmy otwarci na takie rzeczy. Mamy możliwość zorganizowania małego przyjęcia tutaj, do dwudziestu osób, na przykład baby shower, urodzinki, spotkania firmowe. W tej kwestii zapraszam do kontaktu ze mną. A sesje zdjęciowe to mamy praktycznie codziennie [śmiech], gdy klienci robią sobie zdjęcia na tle tej ścianki, o której wspomniałaś.

 

D.S.! J.Z.: Przygotowałam jeszcze kilka szybkich strzałów. Możemy zaczynać?

 

M.D.: No pewnie

 

D.S.! J.Z.: Białe czy czarne?

 

M.D.: Białe

 

D.S.! J.Z.: Pies czy kot?

 

M.D.: Kot

 

D.S.! J.Z.: Rosół czy pomidorowa?

 

M.D.: Rosół

 

D.S.! J.Z.: Croissant czy drożdżówka?

 

M.D.: Drożdżówka

 

D.S.! J.Z.: Morze czy góry?

 

M.D.: Góry

 

D.S.! J.Z.: Róże czy tulipany?

 

M.D.: Tulipany

 

D.S.! J.Z.: Porządek czy artystyczny nieład?

 

M.D.: Artystyczny nieład [z zawstydzonym, ale lekko szelmowskim uśmiechem]

 

D.S.! J.Z.: Samolot czy pociąg?

 

M.D.: Pociąg

 

D.S.! J.Z.: Początek czy koniec?

 

M.D.: Początek

 

D.S.! J.Z.: Spontanicznie czy w sposób zaplanowany?

 

M.D.: Spontanicznie

 

D.S.! J.Z.: Szpilki czy trampki?

 

M.D.: Trampki

 

D.S.! J.Z.: Namiot czy hotel?

 

M.D.: Namiot

 

D.S.! J.Z.: Spacer czy rower?

 

M.D.: Spacer

 

D.S.! J.Z.: Gorszy jest ból gardła czy ból głowy?

 

M.D.: Ból głowy

 

D.S.! J.Z.: Dziękuję, z mojej strony to już wszystko!

 

M.D.: Ja również dziękuję za rozmowę.

+48 669 988 646

dajeslowo@joannazdunczyk.pl

Dostępność: od poniedziałku do piątku w godz. 9.00-16.00

Daję słowo! Joanna Zduńczyk z siedzibą w Dąbrówce Tczewskiej, ul. Nowa 18,  83-111 Dąbrówka Tczewska, NIP: 5932499489, REGON: 526574202.

 

Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie treści oraz zdjęć jest zalecane.

Obowiązek informacyjny przed połączeniem zgód na przetwarzanie danych (zobacz)

 

 

Realizacja: Plutowski.pl